Od jakiegoś czasu, a dokładnie odkąd się zaczęła ta cała epidemia rodzice pozwalają mi jeździć tylko w dwa miejsca: do dziadków i do dziadków, czyli do dziadków od strony mamy i od strony taty. I jedni i drudzy mieszkają w dużych domach z ogrodem, więc tam jest bezpiecznie, bo nikt inny nie wejdzie i nie zarazi niczym, a przy okazji można pobiegać na świeżym powietrzu i odpocząć trochę od komputera. Ale dziś opowiem, co się ostatnio przydarzyło u dziadków od strony taty.
Jakieś pół roku temu, do domku obok wprowadzili się nowi lokatorzy: mama, tata i ich córka. Babcia często mi o tej córce opowiadała, że jest taka fajna i sympatyczna i chyba w tym samym wieku co ja, ale ja nigdy wcześniej nie miałam okazji jej poznać, bo albo było zimno, albo padało, albo nie było mnie akurat u babci i dziadka, jak tamta dziewczynka była w ogrodzie. Zastanawiałam się ile ona może mieć lat, jak ma na imię i do jakiej szkoły chodzi. Wiedziałam tylko, że ma dwa duże psy rasy collie, które biegają cały dzień po podwórku i szczekają za każdym razem gdy parkujemy na podjeździe u babci. Ale ostatniej soboty wreszcie się udało! Babcia zaprosiła nas na kawę i swoje imieninowe ciasto, bo dzień wcześniaj miała imieniny. Siedzieliśmy wszyscy razem na tarasie i nagle zobaczyłam tą dziewczynkę. Biegała po podwórku i bawiła się ze swoimi psami. Na początku trochę głupio było mi tak do niej podejść. Trochę się wstydziłam, bo wcale jej nie znałam. I nagle zobaczyłam, że oprócz dwóch owczarków po podwórku biegają też dwa koty: jeden większy, kolorowy jak kot Nadii Deperas, a drugi mniejszy, cały czarny i tylko łapki i wąsy miał białe. Jak zobaczyłam te koty, to od razu podeszłam do ogrodzenia. Wtedy ona też podeszła i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że ma na imię Amelia i jest w tym samym wieku co ja. Też chodzi do klasy 6., tylko że do szkoły w Nieszawce, bo tam wcześniej mieszkali. Na początku myślałam, że jest ode mnie starsza, ponieważ jest bardzo wysoka, ale okazało się, że nie. Amelia ma też bardzo, ale to bardzo długie włosy, aż za pas. Mówi, że musi uważać jak siada, żeby na nich nie usiąść. Bardzo szybko znalazłyśmy wspólny język. Gdy nas nogi zabolały od tego długiego gadania, usiadłyśmy na kocach - każda po swojej stronie ogrodzenia. Babcia przyniosła nam na talerzach po kawałku ciasta i kompot. Potem były jeszcze lody. Mama Amelii przyniosła winogrona i inne owoce i miałyśmy piknik jak trzeba! Dużo mi opowiadała o swoich kotach. Ten starszy i większy to Pepsi. Jest samiczką i przy okazji mamą tego małego, czarnego samczyka, który nazywa się Monster. Mówi, że jak Pepsi się okociła, to miała w sumie 5 kociąt, a każdemu dali na imię nazwę jakiegoś energetyka. Cztery kotki porozdawali ludziom, a sobie zostawili tylko Monstera. On jest mega uroczy!!! Ciągle chce się bawić, biega nawet za muchami i łapie mrówki pomiędzy trawą. Jego mama, czyli Pepsi przeważnie śpi, albo w cieniu przygląda się jak Monster uczy się polować na muchy. Potem przypomniałam sobie, że dziadek w garażu ma schowanego badmintona. Pobiegłam po niego, dałam jedną rakietkę Amelii i tak sobie odbijałyśmy lotkę jeszcze przez godzinę, a ogrodzenie służyło nam za siatkę do badmintona. Jak pod wieczór wróciliśmy do domu, byłam tak zmęczona i tak bolały mnie nogi, że siedziałam już do końca dnia. Nie pamiętam kiedy ostatni raz spędziłam cały dzień na dworze i rozmawiałam na żywo z kimś innym niż rodzice i siostra. Bo rozmowa przez telefon czy komputer to jednak nie to samo. Wymieniłyśmy się z Amelią numerami telefonów i obiecałam, że będę dzwonić za każdym razem, jak będę jechać do babci. Wtedy ona będzie wychodzić na swoje podwórko i znów będziemy mogły się spotkać. A kiedy już wreszcie epidemia się skończy, zaproszę ją na cały dzień do swojego domu.
Gaja Paliwoda